sobota, 27 listopada 2010

Śmierć żyje i ma się dobrze

Piętnaście lat temu świat zamarł. Potem wziął głęboki oddech. A potem… A potem wrócił do swoich spraw. Masakra w Rwandzie skończyła się.


Nie, to nie prawda. Ona nie skończyła się nigdy. Wciąż trwa w miejscach, w ludziach, we wspomnieniach. W nienawiści do własnego ciała. W nienawiści do dziecka. Ciała które kiedyś było świątynią, a dziś jest nienawistną pamiątką przeszłości. Dziecka, które miast być radością dla rodzica jest ropiejącą raną w sercu. Ona trwa dopóki żyje choć jeden naoczny świadek.



Wojciech Tomchan zjawił się w Rwandzie piętnaście lat po masakrze. Spotkał ludzi którzy ją przeżyli, rozmawiał z nimi wszystkimi. Z ofiarami i katami. Słuchał ich historii. Ale to co zebrał w swojej książce to nie historia, to teraźniejszość. Opowieści tych ludzi są wciąż w nich żywe, toczą ich krew i mózgi jak jad, którego pozbyć się nie sposób. To co przeżyli, co widzieli zabiło ich „ja”, są teraz tylko pustymi skorupami po człowieku który kiedyś zamieszkiwał te ciała. Są jak zombie, martwi choć jeszcze żywi. Niewielu z nich udało się wrócić do w miarę normalnego życia, bo jak żyć gdy żyje się dosłownie na cmentarzu pełnym bezimiennych grobów, gdzie w każdym rowie może być pochowany ktoś bliski.

Ta sama prawidłowość która powoduje, że ofiary czują się przegranymi wrakami człowieka, dotyczy również katów. Oni również wtedy umarli. Zabiła ich nienawiść, która zapanowała nad ich duszami, która pchnęła ich do okrucieństwa, gwałtów i morderstw. Dziś ukrywają swoje czyny głęboko w niepamięci, drżą że zostaną rozpoznani lub gniją w przeludnionym więzieniu czekając na wyrok, bądź już go odsiadując.

Rwanda Wojtka Tochmana to kraj inny niż to co mówi oficjalna propaganda. Oficjalnie podziały zniknęły, nie ma już Hutu i Tutsi, jest jeden naród Rwandy.  Nie ma nienawiści i zemsty, nikt o masakrze nie mówi. Ale to tylko powierzchnia, pod spodem wciąż czają się potwory przeszłości. Wymiar sprawiedliwości wciąż nie radzi sobie ze skazywaniem winnych, nie ma pomocy psychologicznej dla większości ofiar. Ludzie zamknęli się w swoim nieszczęsciu i tak trwają. Muszą minąć pokolenia, aby zabliźniły się rany…

Tochman namalował prostymi słowami śmierć. Śmierć która uczyniła żywych swoimi emisariuszami. Spisał ich relacje i przekazał je czytelnikowi, niech ten sam wyciągnie wnioski.

Brak komentarzy: