czwartek, 30 lipca 2009

Parytety, czy równo zanczy sprawiedliwie?

Prasa uprzejmie doniosła o tym, że Pan Prezydent spotkał się z przedstawicielkami Kongresu Kobiet i po wysłuchaniu ich racji zapowiedział, że jeśli pojawi się projekt ustawy o parytetach, to on ten dokument podpisze. O cóż chodzi Paniom?

Ano o to, żeby wprowadzić określoną proporcjonalnie reprezentację kobiet na listach wyborczych, najlepiej 50%. Z tego samego artykułu wynika, że pomysł ten popiera PO oraz lewica. W Sejmie podobno toczą się prace nad ustawą o parytetach. Tylko PSL jest przeciwne temu rozwiązaniu.


Po co to wszystko? Pewnie ma być sprawiedliwie. Tylko czy to słuszne? Czy jest w interesie kraju, aby kryterium kandydowania do Sejmu były nie kompetencje, tylko płeć? Śmiem wątpić. Owszem, gołym okiem widać, że dziś mężczyźni zdominowali politykę w Polsce, a kobiety w sejmowej ławie są bardziej wyjątkiem, niż normą. Dlaczego? Czy mężczyźni nie dopuszczają kobiet do „władzy”? A może panie w większości nie są zainteresowane „babraniem się” w rynsztoku jakim jest współczesna polityka? Czy przedstawicielki Kongresu Kobiet, rzeczywiście są głosem wszystkich (czy raczej większości) pań w naszej Ojczyźnie, czy tylko pewnego lobby, które w normalnych warunkach nie jest w stanie wprowadzić swoich przedstawicielek do parlamentu, więc oczekuje specjalnego traktowania.

W ostatnich wyborach parlamentarnych startowała Partia Kobiet. Szumna kampania, plakaty jak z reklamy środków pielęgnacji ciała, gdzie nikt nie ma niczego do ukrycia, wszystko to nie przyniosło oczekiwanego efektu. Na Partię nie głosowały nie tylko kobiety, ale i mężczyźni kuszeni wdziękami krągłych bioder i ud.
Czy nasz kraj dojrzeje kiedyś do myśli, że kluczem do rozwoju jest nie płeć, kolor skóry, wyznanie, czy wzrost, tylko kompetencje, umiejętności? Wolałbym, żeby zamiast zwiększenia ilości pań na listach zwiększyć liczbę zawodowców, specjalistów z kompetencjami. A jeśli to niemożliwe, to choć niech będzie więcej szczęściarzy, bo na szczęście zawsze jest popyt.