czwartek, 21 stycznia 2010

Korpus wrażliwych twardzieli

W 2008 roku HBO wyprodukowała mini-serial o inwazji na Irak w 2003 roku. Rzecz widziana jest oczami żołnierzy plutonu marines, zwanych z polska piechotą morską. Serial powstał na podstawie książki Evana Wrighta.

Jako, że tematyka wojny w filmie odrobinę mnie interesuje pozwoliłem sobie obejrzeć tą produkcję. Przyznaję, że po obejrzeniu wszystkich siedmiu odcinków zostałem trochę zaskoczony.  Obraz marines, bądź co bądź elitarnej jednostki, szczycącej się chlubną historią, złagodniał dziś bardzo. Ci, którzy pamiętają „Full Metal Jacket” Kubricka pewnie zrozumieją o czym piszę.


Kubrick w swoim filmie ukazał Korpus piechoty morskiej jako twardzieli, gdzie jednostka nie ma znaczenia liczy się dobro Korpusu i cele jakie ma osiągnąć. W filmie Kubricka produkowano po prostu maszyny do zabijania, ludzi którzy są dumni z tego że potrafią zabijać i robią to dobrze.

Tymczasem marines AD 2008 (data produkcji serialu) są grupą twardzieli, owszem, ale wrażliwych. Nie klną (pamiętacie teksty sierżanta z FMJ? – „Bóg kocha piechotę morską bo zabijamy wszystko co widzimy” – z tych cenzuralnych), pomagają rannym dzieciom („wzruszająca” scena, gdy prości żołnierze wstawiają się za odtransportowaniem do bazy ciężko rannego irackiego chłopca), czy pomagają uciekającym cywilom przenosić dobytek. Nawet wrzeszczący na wszystkich sierżant, mimo, że stara się być upierdliwy (w końcu jak świat światem sierżanci tacy są) w praktyce jest nieszkodliwy, nie zauważyłem, aby ukarał kogokolwiek przysłowiowym „czyszczeniem latryny szczoteczką do zębów”.

Owszem, są ludzie jak kapral Trombley, który martwi się, że inwazja trwa już kilka dni, a on nikogo nie zabił, czy biegający po Iraku z kałasznikowem „Kapitan Ameryka”, ale są to raczej osobne przypadki, niż typowy przykład żołnierza marines. Zresztą nawet Trombley, mimo, że ciekawy wojny (jako jedyny nie chowa się pod ostrzałem tylko lustruje okolicę) jest tu uosobieniem spokoju i rozwagi w porównaniu z (np.) „Kowbojem” z FMJ.

Co ciekawe, przeciętny żołnierz jest w serialu przedstawiany raczej jako człowiek rozsądny i wrażliwy, nieczuli są dowódcy wyższego stopnia, mający swoje ambicje, starający się zdobyć na wojnie awanse, przypodobać się przełożonym, nawet kosztem ostrzelania własnych pozycji, czy zbombardowania piachu na pustyni.

Sama wojna jest w serialu bardziej wycieczką niż walką o przetrwanie. Amerykanie dysponują przewagą ludzi oraz sprzętu, wśród wojsk Saddama panuje chaos, do tego stopnia, że marines bez wsparcia ciężkiego sprzętu zdobywają lotnisko bronione przez czołgi.  Żołnierze nie poruszają się już piechotą, ale szybko przemieszczają się Hammerami po irackich drogach. Sporadycznie biorą udział w jakiejś akcji, ale większość czasu spędzają w swoich autach przyglądając się jak turyści otaczającemu ich coraz większemu wojennemu chaosowi. Wrażenie wojskowej turystyki zwiększają dodatkowo sceny w których żołnierze robią sobie zdjęcia, czy kręcą filmy z tego co robią.

W całym filmie brak (moim zdaniem) charakterystycznych, „żywych” postaci z krwi i kości, które budowałyby klimat filmu. Owszem, jest wspomniany już „etatowy świr” wśród oficerów, czyli „Kapitan Ameryka”, jest „killer” kapral Trombley, jest „Iceman” sierżant Colbert, będący ostoją rozsądku i jeszcze kilka innych postaci, ale niestety brak w scenariuszu ciekawych pomysłów na budowę postaci. W filmie pojawia się polski akcent, w roli kaprala Hassera pojawia się Paweł Szajda znany u nas z „Tataraku” Wajdy.

Czy warto obejrzeć tą produkcję? Moim zdaniem tak. Możemy się przekonać jak dziś wygląda wojna oczami przeciętnego żołnierza. Jak wiele zmieniło się technologicznie i jak niewiele w ludzkiej psychice.