niedziela, 7 listopada 2010

Kult wiecznie żywy

Wczoraj, na zakończenie pomarańczowej trasy zagrał w katowickim Spodku Kult. Od 11. lat próbuję pójść na koncert zespołu i jakoś mi się nie udawało, a to nie dojechali, a to mnie coś wypadało, to znów kompletnie nie było możliwości. Wreszcie bo prawie tuzinie lat udało się zgrać wszystkie sprawy zarezerwować czas na koncert. Tak więc zagrali, a ja to widziałem :)



Jako support zagrały przed Kultem dwa zespoły. Pierwszy był… hmmm, no właśnie, kto grał pierwszy? (Aktualizacja 2010.11.07 11:00 – Wedle komentarza z lasf.fm pierwszy suport to Janusz, grupa syna Kazika Staszewskiego). Tak czy owak grali coś w stylu rock-o-reagge, czy jak by to nie nazwać. Frontman skakał po scenie udając kangura, proste teksty, prosta muzyka, można słuchać, choć koncertowo trzeba jeszcze dotrzeć niejedno. Po nich grał Le Moor.  Grali lepiej, no może powiedzmy ciekawiej, szersza gama muzyki, tak pomiędzy rockiem, punkiem i czymś jeszcze. Rozkręcili nieźle ludzi, którzy zebrali się na płycie przed sceną. W końcu trochę przed dziewiętnastą pojawił się na scenie Kazik z z zespołem.

No i zagrali. Zaczęło się od „Niejeden”. A zaraz po nim przerwa. Ludzie na płycie napierają na barierki i zagrażają w ten sposób scenie. Kazik prosi o cofnięcie się. Prosić to można, ale chyba nikt nie wierzy w działanie takich próśb. Dobra, startują znowu. No i po kilku kawałkach znów przerwa. W końcu ogłoszono dłuższą przerwę, ochrona wniosła kilka dodatkowych barierek, poustawiała to wszystko i ruszamy dalej. Kazik co jakiś czas przestrzegał przed skakaniem grożąc karą 150 złotych plus miliony (tu podawał konkretną sumę, choć wątpię czy za każdym razem tę samą) VAT-u.

Dalej już nie było przerw. Kazik dawał z siebie wszystko, facet ma masę „pary”, a koncerty wyraźnie ładują mu baterie zamiast zużywać. W trakcie koncertu Kazik dwoił się i troił, chapeau bas. Biegał po scenie, zderzał się z jakimś fanem, który wskoczył na scenę, przewrócili się, ochrona zdziera faceta z Kazika, a ten nie zrażony niczym śpiewa dalej. Dopiero w przerwie między piosenkami ogląda prawy łokieć. Zespół koncertowo wypada świetnie, chętnie napisałbym perfekcyjnie, ale nie chcę być oskarżony o egzaltację :) Grają, Kazik śpiewa ludzie na płycie skaczą, ci w sektorach siedzących bujają się, klaszczą, muzyka i światło wirują, a nad wszystkim dominuje głos Kazika. Krótko mówiąc świetny koncert. Kazik dostrzega jakąś część obuwia która spadła na scenie, „to już taka świecka tradycja” – mówi.

Co grali? Dobre pytanie, na pewno był wspomniany „Niejeden”, były „Czarne słońca”, „Baranek”, „Amnezja”, „Bruklińska rada żydów”, „Dziewczyna bez zęba na przedzie”, „Kurwy wędrowniczki”, „Gdy nie ma dzieci”, „Passenger”, „dziewczyna się bała pogrzebów”, „Ręce do góry”, „Wódka”, „4 jeźdźcy”, „6 lat później”, „1932 – Berlin” (z cudownym przejściem od klasycznego wykonania piosenki do swingującego jak w knajpach lat trzydziestych ubiegłego wieku) i „Nie dorosłem do swych lat” w wykonaniu Dr Yry. Co jeszcze, ha, nie liczcie na to, nie pamiętam, było dużo więcej, z „Polską” i „Krwią Boga” w bisie. Wiem czego nie było, nie było mojego ukochanego „Balu kreślarzy”. (Aktualizacja 2010.11.07 16:20): Setlista)

Obok mnie siedzi dwóch mężczyzn, mają ze sobą kamerę ze sprzętem, takie małe, „kieszonkowe” studio nagrań. Młody chłopak trzyma w ręku kamerę, a na niej jak diable rogi sterczą dwa mikrofony. Między nogami ma saszetkę, w niej jakąś miniaturową konsolę w której coś poprawia czasami. Siedzi z kamienną twarzą i co na niego spojrzę to wpatruje się w ekranik kamery nie zaś na scenę. Dobrze się bawi? Miejmy nadzieję, ale chciałbym zobaczyć gdzieś ten filmik :)


Przede mną zaś sytuacja z gruntu odmienna. Siedzi dwóch potężnych facetów, ten obcięty na jeża pilnuje drugiego, łysego, facet wyraźnie ma sporo procentów we krwi, trzeba go „sterować”. Przez połowę piosenek siedzi pochylony do przodu, może śpi, duża rzecz biorąc pod uwagę ilość decybeli. Od czasu do czasu zrywa się jednak i wymachuje rękami w rytm muzyki, podskakuje, lubi Kult, nie ma dwóch zdań. Oczywiście „Wódka” wzbudza jego entuzjazm i podrywa go z krzesełka.

Po jakichś trzech godzinach grania koncert się kończy. Oczywiście jest bis, porządny, pięć, sześć piosenek, a na koniec zespół wraz z gośćmi robią na scenie „konwulsje”, dziękują jeszcze raz i znikają ostatecznie. Światło. Uff, ogłuchłem, ale niech mnie, jeśli się skarżę, bardzo mi się podobało.

Brak komentarzy: