czwartek, 5 marca 2009

Korespondenta wojennego przypadki

Wiktor Bater podczas swojej zawodowej kariery pracował jako dziennikarz dla Polskiego Radia, Radia Zet, TVN, a ostatnio dla TVP. Jako korespondent wojenny przemierzył Bałkany, Bliski Wschód i Kaukaz. Swoje przeżycia, wrażenia i doświadczenia opisał w książce „Nikt nie spodziewa się rzezi. Notatki korespondenta wojennego”.


Sięgnąłem po tę książkę trochę przypadkiem. Skusiła mnie nadzieja przeczytania czyjejś, z pewnością subiektywnej (nie miejmy wątpliwości), ale za to żywej, osobistej relacji. Relacji naocznego świadka wydarzeń o których do tej pory słyszało się głównie w telewizji, a które przez pryzmat szkła ekranu telewizora stawały się odległe i obce. W pewnej części te oczekiwania zostały spełnione.


Już we wstępie autor zastrzega, że nie podejmuje się analizy konfliktów których jest świadkiem. Publikacja nie jest też zbiorem reportaży, raczej zbitkiem wspomnień. Najlepsze streszczenie wartości książki znajduje się już w podtytule – „Notatki korespondenta wojennego” – ano właśnie, notatki – trochę chaotyczne, czasem wprost beznamiętne i bezbarwne, innym razem zaś subiektywne do bólu i okraszone cynicznym komentarzem. Książka jest napisana bardzo nierównym stylem. Część relacji wciąga, pozwala prawie dotknąć „surowej” rzeczywistości (relacja z Biesłanu). Inne z kolei, choć opowiadają o ciekawych miejscach, są beznamiętne, a nawet „wieją nudą” (np. opis słynnej „alei snajperów” w Sarajewie).

Towarzysząc autorowi trafiamy najpierw do Jugosławii spływającej krwią wojny domowej. Bater pojawia się tam z konwojem humanitarnym Janiny Ochojskiej i zostaje, aby relacjonować przebieg walk. W następnym rozdziale przenosimy się do Abchazji. Tu, trochę ku zaskoczeniu czytelnika, autor opowiada nam o tym, jak poznał swoją żonę, w dalszej części zapoznając nas ze zwyczajami weselnymi Abchazów.  Rozdział zaczyna się od opisu ataku na bezbronnych plażowiczów, gdzieś w tle cały czas przewija się wątek konfliktu zbrojnego, ale ma on marginalne znaczenie.
Rozdział o Czeczeni zaliczam za to do najlepszych w książce. W brutalnym starciu dwóch sił udaje się autorowi pokazać tragedię zwykłych mieszkańców, którzy tracą najbliższych i cały majątek, a muszą opowiedzieć się po którejś stronie. W tym konflikcie, wedle relacji Wiktora Batera, nie ma tych „dobrych”, obie strony są „złe”, a zwykli ludzie stoją na z góry przegranej pozycji.

Równie ciekawym rozdziałem jest tekst o wydarzeniach w teatrze na  Dubrowce i w szkole w Biesłanie. Czuje się emocjonalne zaangażowanie autora. Tu  jest to zaletą. Bardzo wyraźną kreską Bater rysuje bezsilność ludzi czekających na jakiekolwiek informacje o zakładnikach przetrzymywanych przez terrorystów, brutalność służb specjalnych, nie liczących się z ludzkim życiem w dążeniu do osiągnięcia zamierzonego celu.
Przez całą książkę, jak mantra, przewija się wątek alkoholowy, świadczący o tym, że praca reportera w czasach wojny jest ryzykowna i stresująca, a więc trzeba czymś ukoić nerwy. Dzięki temu dowiadujemy się, w jakim regionie jaki alkohol się pija oraz jak go się organizuje w sytuacji, gdy jest nieosiągalny. Autor udowadnia,  że „Polak potrafi”. Rozdziały o Afganistanie, Iraku i Izraelu zaliczają się, w moim mniemaniu, do słabszych części książki, więc tylko z kronikarskiej dokładności zaznaczam, że autor śledził też wydarzenia odbywające się w tamtych regionach.

Jeśli ktoś chce dowiedzieć się, na czym polega zawód korespondenta wojennego, to niewiele się z tej pozycji dowie o warsztacie pracy reportera w centrum konfliktów wojennych. Poszukiwacz rzetelnej relacji opisującej różne punkty widzenia stron konfliktu również odejdzie z kwitkiem. Na usprawiedliwienie autora przypomnę, że już we wstępie zastrzega on, że pisząc książkę nie miał takich aspiracji. Pozycję tę mogę zaś polecić temu, kto ma ochotę wyszukiwać ciekawostki, „rodzynki”, uatrakcyjniające czasem ciągnącą się relację. W końcu w każdej historii znajdzie się ziarenko prawdy. Dla zachęty dodać można że książkę czyta się szybko dzięki drukarskiej sztuczce wydawcy.

Na zakończenie zostaje smutna konkluzja, która jak drugie dno wyziera spośród kart książki. Korespondent wojenny w czasach pokoju ma pełne ręce roboty…

Brak komentarzy: